Warszawa
6153802
Your IP: 18.222.69.152
2024-04-25 07:06

Artykuły

Alkohol

Nazywam się ALKOHOL!
"Jestem potężniejszy niż wszystkie armie tego świata". Ja zniszczyłem więcej ludzi jak wszystkie wojny. Ja spowodowałem miliony wypadków i zniszczyłem więcej domów i rodzin jak wszystkie fale sztormowe i powodzie razem. Ja jestem najwredniejszym złodziejem tego świata.
Ja kradnę co roku miliardy. Ja znajduję swoje ofiary zarówno wśród bogatych jak i biednych, zarówno wśród młodych jak i starych, pośród silnych i słabych. Jestem nieustanny, podstępny i nieprzewidywalny. Ja jestem wszędzie: w domu, na ulicy, w fabryce, w biurze, na morzu i w powietrzu. Ja przynoszę chorobę, biedę i śmierć. Ja nie daję nic i zabieram wszystko. Ja jestem twoim największym wrogiem: Ja jestem ALKOHOL.


"Pamiętam że kiedy piłem, kiedy traciłem kontrolę nad wszystkim w moim życiu, uważałem że wszystko jest pod kontrolą. Przecież mogę przestać pić w każdej chwili, mam pracę, piję za swoje i piję bo lubię wcale nie muszę pić jeśli nie chcę. W sumie to nawet nigdy nie chciałem pić ale zawsze znalazł się ktoś, kto ponosił za to odpowiedzialność. Żona mnie nie rozumiała, w pracy ktoś mnie zdenerwował, bo musiałem załatwić sprawę i oprzeć temat o bufet. Ogólnie w domu jak piłem to ze zmęczenia. Taki byłem zmęczony że musiałem strzelić lufę żeby stanąć na nogi. Wędkowanie, naprawa roweru czy koszenie trawnika zawsze zaczynało się od kilku łyków wódki ( oczywiście z gwinta) a potem dobijałem się paradując oficjalnie z jednym piwem. W jakimkolwiek stanie żona by mnie nie zastała to zawsze było to pierwsze piwo, no góra drugie. Kiedy ktoś powiedział mi że straciłem firmę, lub dość wysokie stanowiska bo chlałem, to byłem gotów ciężko się obrazić. Degradacji moich dyrektorskich funkcji winien był właściciel firmy a za bankructwo mojej firmy odpowiedzialny był polski rząd, jakikolwiek by on nie był, ZUS, urząd skarbowy, choroba córki a nawet Jeronimo Martins- właściciel Biedronek i wszyscy święci.
Kiedy zmarnowałem, straciłem już wszystko co było możliwe łącznie z domem w którym wychowywały się moje dzieci, wylądowałem w innym kraju z różową pożyczoną walizką.
Nowy kraj, nowe życie mówiłem. Upadlałem się tu pijąc destrukcyjnie jeszcze trzy lata.
Ulitował się Bóg nad moim zagubieniem i postawił na mojej drodze ludzi z AA. Jak wielkiego uczucia ulgi doznałem kiedy po przepracowaniu pierwszego kroku przyznałem że jestem Alkoholikiem. Już nie muszę kłamać, wymyślać, udawać – JESTEM ALKOHOLIKIEM !
To była dla mnie duża radość i uczucie ulgi.
JESTEM ALKOHOLIKIEM i teraz wiem co mam dalej robić. Przecież zawsze wiedziałem (choć nigdy bym się do tego nie przyznał) że coś jest nie tak ze mną – myślałem że jestem zwykłym zerem nic nie wartym człowiekiem. Z ulgą i pokorą przyjąłem wiadomość że jestem chory na alkoholizm. Z niczego mnie to nie zwalnia, wręcz przeciwnie podnoszę sobie poprzeczkę moralną, etyczną. Dzięki Bogu dowiedziałem się od innych alkoholików co ze mną jest.
Teraz po odkłamaniu siebie, po uczciwym postawieniu mojego życia w prawdzie mogę przyznać – tak, faktycznie przepiłem swoją firmę. Ale jak to możliwe przepić tyle kasy?
Koszt butelki jest najmniejszym kosztem picia. Kosztem jest to co się zaniedba, nie dopilnuje, brak inwencji, złe prowadzenie rozrzutność.
Cieszę się że jestem Alkoholikiem, cieszę się że wreszcie jestem nikim szczególnym i wreszcie jestem szczęśliwym człowiekiem.
Jestem alkoholikiem. To znaczy nie istnieje dla mnie ani wino, ani piwo, ani wódka. Nie chciałem żyć. Nie mogłem znieść siebie takim, jakim jestem, ani świata takiego, jaki jest. Tego świata, który ma ciągle słowa nauka i rozum na ustach, a nigdy słowa czułość.
Jestem chory – nie niechluj, nie odpychający człowiek. Chory – rozumiecie ? Wy, którzy na mnie z ukosa patrzycie, osądzacie mnie, odwracacie głowę na ulicy, ostentacyjnie pociągacie nosem, gdy wam mówię dzień dobry, wy, co mnie lekceważycie, gdy wikłają się moje słowa, a ręce drżą.
Alkoholizm to choroba, nie wada. Cierpienie, nie przyjemność. To jest niewola, nie zabawa. Człowiek staje się alkoholikiem nie przez przypadek, lecz z konieczności. Może biologicznej, ale na pewno – psychologicznej. U kresu wytrzymałości nerwowej, u kresu odwagi – oddałem się Bogu.
Słowo Bóg może razić alkoholika. Ale gdy wstrzemięźliwość się rozwija, gdy spokój wewnętrzny nastaje, gdy pojawia się umiłowanie wolności, trzeźwiejący alkoholik nie odczuwa przykrości, nazywając tę niepospolitą Przyjaźń po imieniu. Co wiecie o Bogu wy, z dobrym samopoczuciem, skoro Bóg was z niczego nie wyratował ? My, którzy straciliśmy wszystko, posłużyliśmy się Bogiem – na wszelki wypadek… Bóg nie jest tym, za co się Go na ogół uważa. Bóg nie jest tam, gdzie się Go szuka. Bóg nie ma usposobienia, jakie Mu przypisujemy. Bóg nie jest w chmurach. Magdalena wzięła Go za ogrodnika, apostołowie za zjawę, a Piotr za eksperta w sztuce łowienia ryb, zaś ja nieszczęsny szukałem Go w dogmatach, podczas gdy On, spokojny i przyjazny, znajdował się w rzeczywistości wśród chorych.
Nigdy nie mówiłem o Bogu na spotkaniach Anonimowych Alkoholików. Nie było potrzeby. On tam był.
Piłem w nadmiarze od 24 roku życia. Wiadomo, z początku żeby było śmiesznie, żeby pobudzić wenę lub fantazję. Choć gdzieś pod skórą czułem, że zaczyna być bardzo źle, to cały czas przekonywałem innych, a przede wszystkim siebie, że wszystko jest pod kontrolą. Działo się źle i coraz gorzej. Nie było pieniędzy na rachunki, czy na węgiel, ale na flaszkę codziennie musiało być.
Opisywanie sytuacji z mojego ówczesnego życia nie ma sensu, było to życie książkowego, zakłamanego tchórza – alkoholika. Ogólnie grałem wtedy rolę panującego nad wszystkim faceta. Przełom w mniemaniu o sobie samym nastąpił w 2001 roku.
U mojej 4,5 rocznej wówczas córeczki zdiagnozowano guza mózgu. W jej maleńkiej główce był nowotwór wielkości połowy pomarańczy. Rokowania były tak złe, że były właściwie wyrokiem. Przy operacji usunięcia guza, ingerencja w mózg była tak głęboka, że szanse na wybudzenie były znikome, a jeśli nawet to przy takich uszkodzeniach na mentalną normalność szans nie było żadnych.
Świat się zawalił. Tylko moja Żona stawała na wysokości zadania choć serce jej pękło, ja uciekałem od wszystkiego i zapijałem się do odcięcia. Nagle olśniło mnie;
Przecież JEST BÓG
(pogotowie ratunkowe)
Z pełną determinacją, z wiarą w Boga, ale przede wszystkim w siebie i swoje bohaterstwo pojechałem do kościoła Bazyliki, położyłem się krzyżem przed ołtarzem i zatraciwszy się w czasie błagałem Boga, Jezusa, Maryję i wszystkich świętych o życie i powrót do zdrowia mojej córeczki. Mojej miłości, mojego oczka w głowie.
Pamiętam jak dziś, obiecałem wtedy Bogu wszystko co tylko przyszło mi do głowy. Obiecałem, że będę człowiekiem o nieposzlakowanej opinii, będę pomagać innym, a przede wszystkim już do końca życia nie tknę alkoholu.
Przyrzekałem to z wiarą całego mojego serca, ale za kilka dni odkręcając butelkę z wódką prosiłem o wybaczenie bo jestem tylko człowiekiem. Po chwili leżałem na podłodze i płakałem, zdając sobie sprawę z tego co zrobiłem.
Uznałem wtedy że przehandlowałem życie córki za butelkę wódki. Miałem wtedy poważne myśli samobójcze i potrafiłbym to zrobić, ale nie napić się nie potrafiłem. Żona była cały czas z córeczką w szpitalu a do mnie, w zimnym domu tuliła się dwójka starszych maluchów, więc wyszło tak, że żyję.
Miałem do siebie żal i wstręt.
Nie wiem, czy Bóg wysłuchał wtedy mnie, czy mojej żony, ale córka wyrosła na piękną i mądrą dziewczynę.
Ja natomiast zawstydzony swoim postępowaniem, straciłem resztki szacunku i wiary w siebie. Uznałem wygraną alkoholu i niszczyłem się pijąc destrukcyjnie jeszcze 15 lat. Straciłem wtedy wiarę, że potrafię kiedykolwiek przestać pić i kiedyś młodo zdechnę pod płotem jak pies. Pogodziłem się z tym, że mam dożywotni przymus picia.
Dziś nie piję 4,5 roku, tyle samo ile lat miała wtedy córka gdy zaczęła się jej choroba.
Choć moi bliscy wybaczyli mi moją przeszłość, choć sam sobie wybaczyłem dzięki pomocy innych ludzi, to pamiętam jak było.
Pamiętam jak groźny i bezwzględny jest alkohol. Pamiętam, że byłem gotów umrzeć a nie byłem gotów przestać pić. Pamiętam również wszystko co wtedy obiecałem Bogu i z całego serca, najlepiej jak potrafię staram się dziś wypełniać wszystko co wtedy przyrzekałem.
To nie historia z morałem, to po prostu kawałek mojego życia.
Zawsze jest nadzieja…"
Adam

Grażyna Wawrzonek

Parafia Trójcy Przenajświętszej
37-450 Stalowa Wola,
Ofiar Katynia57

Nadsański Bank Spółdzielczy,
Stalowa Wola

68 9430 0006 0040 9092 2000 0001


 

Ta strona wykorzystuje pliki cookie. Używamy informacji zapisanych za pomocą plików cookies w celu zapewnienia maksymalnej wygody w korzystaniu z naszego serwisu. Mogą też korzystać z nich współpracujące z nami firmy badawcze oraz reklamowe. Jeżeli wyrażasz zgodę na zapisywanie informacji zawartej w cookies kliknij na „x” w prawym górnym rogu tej informacji. Jeśli nie wyrażasz zgody, ustawienia dotyczące plików cookies możesz zmienić w swojej przeglądarce. To find out more about the cookies we use and how to delete them, see our privacy policy.

  I accept cookies from this site.
EU Cookie Directive plugin by www.channeldigital.co.uk